Mój wujek, zapalony badacz historii naszej rodziny, wiele godzin poświęcił, by zrozumieć zawiłość ludzkich losów. To właśnie dzięki jego pasji genealogicznej wiem, że moi przodkowie pochodzący z Saksonii przywędrowali na Śląsk Cieszyński w okresie wojen napoleońskich. A mój pra pra dziadek skazany na banicję zmienił trajektorię losów nie tylko swoich najbliższych. Śmiem twierdzić, że i mnie dotknęły skutki tamtego wydarzenia. Innymi słowy tak kardynalna zmiana, na zawsze już odmieniła los kolejnych pokoleń w naszej rodzinie. Pochodzę więc z Bielska – Białej, regionu, gdzie do dzisiaj mieszka najwięcej w Polsce luteran. W moim mieście rodzinnym są aż trzy parafie ewangelickie, dlatego też zarówno w szkole podstawowej jak i średniej nie byłam jedyna tego wyznania. Właściwie odkąd pamiętam zawsze byłyśmy trzy. Trzy przyjaciółki od ławki szkolnej w pierwszej klasie. Razem jeździłyśmy na wakacje, chodziłyśmy na religię i spotkania młodzieżowe. Normalną rzeczą był, każdego roku w lipcu, wyjazd na Tydzień Ewangelizacyjny do Dzięgielowa. A tam, wspólnie czytając Biblię, szukałyśmy odpowiedzi na pytanie: jak żyć? Jak radzić sobie z samotnością czy problemami w rodzinie? W Dzięgielowie uświadomiłam sobie, że Bóg nie jest abstrakcyjnym bytem, czy postacią historyczną, ale że On żyje i obchodzi Go mój los. Nie może być jednak „pogotowiem ratunkowym”, o którym przypominam sobie, kiedy pojawia się problem, ani „złotą rybką”, która spełnia wszystkie moje życzenia. Wtedy moje życie z Bogiem było łatwiejsze. Otoczona ludźmi myślącymi i czującymi podobnie byłam przekonana, że takie poglądy są powszechne. Muszę jednak przyznać się, że z naszej trójki ja byłam najbardziej nieprzewidywalna – o czym może świadczyć fakt, iż wyszłam za mąż za księdza… I wtedy w moim życiu wszystko się zmieniło. Zaraz po ślubie przeprowadziłam się do Świdnicy. Dołączyłam do dolnośląskiego tygla kulturowego i religijnego. Tutaj wszystko było inne. Jedna parafia, olbrzymi kościół i… garstka wiernych. Na co dzień nikt nie chwalił się tym, że jest ewangelikiem, albowiem żył w mniejszości wyznaniowej. Moje postrzeganie Boga ewoluowało. W młodości szukałam Go przede wszystkim w drugim człowieku – znajomi i przyjaciele byli tymi, którzy pomagali mi utrzymać kontakt ze Stwórcą. W dorosłym życiu moje relacje z Bogiem to bardziej duet. On i ja – w różnych miejscach i sytuacjach. Czasami myślę, że jestem uprzywilejowana. Mieszkam na plebani, u boku mam mężczyznę, który jest księdzem, pracuję w parafii… To wszystko z pewnością ma wpływ na to, jaka dzisiaj jestem i jak wygląda moja duchowość.