niedziela, 26 grudnia 2010

Czy Bóg jest złotą rybką?

Życzenia, życzenia, życzenia...

Mój wujek, zapalony badacz historii naszej rodziny, wiele godzin poświęcił, by zrozumieć zawiłość ludzkich losów. To właśnie dzięki jego pasji genealogicznej wiem, że moi przodkowie pochodzący z Saksonii przywędrowali na Śląsk Cieszyński w okresie wojen napoleońskich. A mój pra pra dziadek skazany na banicję zmienił trajektorię losów nie tylko swoich najbliższych. Śmiem twierdzić, że i mnie dotknęły skutki tamtego wydarzenia. Innymi słowy tak kardynalna zmiana, na zawsze już odmieniła los kolejnych pokoleń w naszej rodzinie. Pochodzę więc z Bielska – Białej, regionu, gdzie do dzisiaj mieszka najwięcej w Polsce luteran. W moim mieście rodzinnym są aż trzy parafie ewangelickie, dlatego też zarówno w szkole podstawowej jak i średniej nie byłam jedyna tego wyznania. Właściwie odkąd pamiętam zawsze byłyśmy trzy. Trzy przyjaciółki od ławki szkolnej w pierwszej klasie. Razem jeździłyśmy na wakacje, chodziłyśmy na religię i spotkania młodzieżowe. Normalną rzeczą był, każdego roku w lipcu, wyjazd na Tydzień Ewangelizacyjny do Dzięgielowa. A tam, wspólnie czytając Biblię, szukałyśmy odpowiedzi na pytanie: jak żyć? Jak radzić sobie z samotnością czy problemami w rodzinie? W Dzięgielowie uświadomiłam sobie, że Bóg nie jest abstrakcyjnym bytem, czy postacią historyczną, ale że On żyje i obchodzi Go mój los. Nie może być jednak „pogotowiem ratunkowym”, o którym przypominam sobie, kiedy pojawia się problem, ani „złotą rybką”, która spełnia wszystkie moje życzenia. Wtedy moje życie z Bogiem było łatwiejsze. Otoczona ludźmi myślącymi i czującymi podobnie byłam przekonana, że takie poglądy są powszechne. Muszę jednak przyznać się, że z naszej trójki ja byłam najbardziej nieprzewidywalna – o czym może świadczyć fakt, iż wyszłam za mąż za księdza… I wtedy w moim życiu wszystko się zmieniło. Zaraz po ślubie przeprowadziłam się do Świdnicy. Dołączyłam do dolnośląskiego tygla kulturowego i religijnego. Tutaj wszystko było inne. Jedna parafia, olbrzymi kościół i… garstka wiernych. Na co dzień nikt nie chwalił się tym, że jest ewangelikiem, albowiem żył w mniejszości wyznaniowej. Moje postrzeganie Boga ewoluowało. W młodości szukałam Go przede wszystkim w drugim człowieku – znajomi i przyjaciele byli tymi, którzy pomagali mi utrzymać kontakt ze Stwórcą. W dorosłym życiu moje relacje z Bogiem to bardziej duet. On i ja – w różnych miejscach i sytuacjach. Czasami myślę, że jestem uprzywilejowana. Mieszkam na plebani, u boku mam mężczyznę, który jest księdzem, pracuję w parafii… To wszystko z pewnością ma wpływ na to, jaka dzisiaj jestem i jak wygląda moja duchowość.