czwartek, 25 listopada 2010

Wczoraj w Malborku, dzisiaj w Świdnicy

W nocy wróciłam z Malborka, gdzie podczas dwudniowej konferencji miałam przywilej opowiedzieć o mojej pracy w Kościele Pokoju. Było to dla mnie bardzo ważne wystąpienie, bo słuchaczami byli gospodarze innych obiektów UNESCO w Polsce. Relacja o pracy, inicjatywach i pomysłach, jakie udaje się u nas realizować, przy bardzo niewielkich nakładach finansowych, spotkały się z aprobatą i uznaniem. Warsztaty, plenery, spotkania, które na placu Pokoju mają już przecież swoją małą tradycję, są bardzo potrzebne, żeby pokazywać świątynię tym wszystkim, którzy nie mają okazji bywać tutaj podczas nabożeństw, a nie przychodzą również w roli turystów. Nie chciałabym, żeby Kościół Pokoju był dla świdniczan tylko szacownym zabytkiem, ale i miejscem, w którym czują się dobrze słuchając Bacha czy lepiąc opodal zakrystii garnki z gliny. Ja już wiem, że jest to miejsce wyjątkowe, gdzie życie może toczyć się nie tylko na płaszczyźnie duchowej i religijnej, ale i artystycznej, towarzyskiej.
Swoje prezentacje miały jeszcze Hana Cervinkova z Hali Stulecia we Wrocławiu oraz Ewa Nekanda – Trepka z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Trudno porównywać budżety renowacji zabytków Warszawy czy Krakowa z finansami, jakie na ten cel mogą przeznaczyć Kościoły Pokoju na Dolnym Śląsku, czy drewniane kościoły w Małopolsce. Trudno, bo i skala zabytków jest inna. Jednak problem tkwi nie w proporcjach, a w szeroko pojętych możliwościach pozyskania funduszy. Na sukces zabytków UNESCO Warszawy czy Torunia pracuje cały sztab konserwatorów, architektów, czy wręcz specjalistów od pozyskiwania funduszy unijnych, zaś gospodarze kościołów są bardzo często osamotnieni w tej jakże nierównej walce.
Po krótkiej nocy, ranek pełen pośpiechu. W Cafe 7 ostatnie przygotowania, żeby nie tylko smacznie, ale i elegancko podjąć śniadaniem Ambasadorem Królestwa Szwecji. O tej niecodziennej wizycie Pana Daga Harteliusa można przeczytać w aktualnościach Kościoła Pokoju oraz ... na blogu Pana Ambasadora.

piątek, 19 listopada 2010

czytać, czytać, czytać....

Pamiętam dzieciństwo, którego znaczną część stanowiły książki. Szybko poznałem litery i umiejętność składania z nich zdań. Zdania zamieniały się w krainy fantazji, a czasami w nieco bardziej odległą w sensie geograficznym "realność". Dosyć szybko też zorientowałem się, że w ten sposób posiadam tzw. "wiedzę pozapodręcznikową"co przekładało się na sytuację w szkole. Wykształcona w ten sposób wyobraźnia pozwoliła przewidywać skutki postępowania, a czasami ratowała przed kłopotami. Potem były studia i czasami wstyd, że informacje o których mówił wykładowca są mi obce. I znów odpowiedź była w książkach. Skąd ten pomysł na temat bloga?
Mam wrażenie ostatnio, ze ludziom młodym, w tym studentom brakuje wyobraźni. Nie będę popadał w pompatyczne tony mówiąc o wypadkach czy przestępstwach, ale o takiej pozytywnej wyobraźni, która pozwala na zapamiętywanie, marzenia i czyni świat piękniejszym. Strasznie przykre jak wiele tracą nawet o tym nie wiedząc ludzie, którzy nie zaznali smaku radości z czytania.

piątek, 12 listopada 2010

konferencje epigraficzne

Już po raz szósty zjechali się do Zielonej Góry historycy zajmujący się epigrafiką. Byli przedstawiciele uniwersytetów z Gdańska, Katowic, Lublina, Poznania, Wrocławia i Zielonej Góry. Lubię te cykliczne spotkania za wymianę myśl i taką "pozytywną" energię jaką dostarcza rozmowa z kolegami z innych ośrodków badawczych. Wymieniamy się uwagami, dzielimy doświadczeniem i snujemy plany na przyszłość. Słuchając referatów o wynikach badań poszczególnych prelegentów można dostrzec analogie, podpatrzeć metodologię, a czasami spojrzeć na swoje badania z innej perspektywy. Myślę, że udało nam się wytworzyć podczas tych konferencji bardzo ciepłą atmosferę, która chyba ma największy wpływa na to, ze uczestnicy sami dopytują się o kolejny termin naszego spotkania.
Dygresja regionalna :) :To podczas którejś z poprzednich konferencji usłyszałem od prof. K.M. Kowalskiego z Uniwersytetu Gdańskiego wiele ciepłych słów na temat Świdnicy, w której miał okazję spędzić trochę czasu. Teraz ja opowiadam o realizowanych projektach i zachęcam do przyjazdu tutaj. Wkrótce będą o niej opowiadać moi studenci. Wymiana pokoleń trwa, a historią wciąż ma coś nowego do odkrycia.

niedziela, 7 listopada 2010

Ludzie i czas

Miałem zasiąść do napisania bloga w czwartek 21 października, a mamy 7 listopada. Nie wiem, kiedy upłynęły te dni. W Zielonej Górze odbyła się VI Ogólnopolska Konferencja Epigraficzna, którą trzeba było zorganizować, odwiedziłem kilka wież, jedną kryptę i wieczorami nadal odczytuję neogotyckie rękopisy. Czas zatrzymał się na chwilę 1 listopada i pomknął dalej. Z biegiem lat nabiera rozpędu. W dzieciństwie dłużyły mi się dni, potem tygodnie. Dzisiaj wiem, że czas to pojęcie względne. Godziny mijają jak błyskawice a minuty trwają w nieskończoność. Ważne by czasu który upłynął nie żałować...
Kiedy czytam dokumenty pisane 200-300 lat temu dostrzegam podobieństwo ludzi "ówczesnych" do nas "dzisiejszych". Nadzieja, miłość, wiara pozostają takie same. Zmienia się otoczenie, warunki polityczne, gospodarcze i kulturowe, ale wartości pozostają niezmienne. Wystarczy odzrucić politykę, stereotypy i uprzedzenia, a podobieństwo pojawi się samo. To byli ludzie tacy jak my. Niedawno czytałem list ukryty na wieży, w którym autorzy życzyli czytającemu, by jego pola były urodzajne i dawały obfite plony. Pola nie mam, ale przesłanie zrozumiałem. Żyli w czasach niespokojnych (okres napoleoński) więc mam nadzieję, że dożyli spokojnej starości i spoczywają w pokoju. Nie ważne jakim językiem mówili. To byli ludzie tacy jak my. I mam nadzieję, że za 100-200 lat nasi potomkowie będą mnie oceniać za to jak żyłem, a nie za to jakim mówiłem językiem...

środa, 3 listopada 2010

Kielich (nie) zgody

Wyjątkowe miejsce - tak coraz częściej mówi się o Kościele Pokoju. I nie chodzi tutaj jedynie o jego walory architektoniczne, czy atmosferę placu Pokoju. Jest to bowiem prawdziwa synergia różnych elementów określających tożsamość ludzi TU żyjących (wcześniej i teraz), jak i samej świątyni z bogactwem przynależnych TU detali. Cząstką całości jest archiwum. Zaangażowałam się w trwający już drugi rok projekt ratowania i udostępniania zbiorów, ponieważ mam świadomość, jak cenna jest ta biblioteka. Z ksiąg przez wieki gromadzonych i pisanych przez świdnickich luteran wiemy - między innymi - kim oni byli, jak wyglądało ich życie. Można by ten księgozbiór przekazać do archiwum państwowego, pozbywając się w ten sposób problemu dbałości o zachowanie tych wiekowych ksiąg. Cząstką całości jest cmentarz. Osiemnaście pomników nagrobnych odrestaurowanych rok temu, dzisiaj (niczym wystawa ustawiona wokół kościoła) cieszy swym widokiem odwiedzających nas turystów. Sama niejednokrotnie widziałam, jak spacerowicze oglądają je, dotykają, fotografują. Można by nagrobki oddać do lapidarium, zrzucając troskę o ich stan zachowania na innego właściciela. Cząstką całości jest anioł. Przywieźliśmy go w sierpniu z pracowni konserwacji zabytków w Toruniu. Przez minionych kilka lat był poza swoim naturalnym miejscem pobytu, czyli amboną w Kościele Pokoju. Najpierw poddawany konserwacji, potem uświetnił niejedną wystawę sztuki sakralnej w Polsce. Niedawno zasiadł znów na obrzeżach ambony. I niech tak zostanie. Cząstką całości jest kielich. Dowiedziałam się, że kielich, który kiedyś należał do wyposażenia Kościoła Pokoju, a po drugiej wojnie światowej został wywieziony do Niemiec i był w rękach prywatnej osoby, ma wrócić do Świdnicy. Radość? Bardzo rozczarowała mnie wiadomość, że nie wróci on jednak do Kościoła Pokoju…