W miniony weekend poznałam czwórkę Szwedów. Były to trzy kobiety i jeden mężczyzna. Poznawanie się zaczęliśmy od wzajemnej obserwacji i (w moim wypadku) fascynacji drobnymi różnicami w zachowaniu czy komunikowaniu potrzeb. Zapytani odpowiadali zgodnie ze swoimi odczuciami, a nie „bo tak wypada”. I takie podejście gości znacznie ułatwiło nam pierwsze kontakty. Był też wspólny rytuał - picie kawy. Oni nazywają to fika, a my - idę na kawę, mam ochotę na kawę, itp. Ale dla Skandynawów „mała czarna” w towarzystwie przyjaciółki czy w gronie znajomych to już styl życia. Są przekonani, że zarówno dodaje ona energii ciału, jak i dobroczynnie wpływa na wzajemnie kontakty. Sprawdzili, że przy kawie – rozmawiając, popijając, a także zagryzając (np. ciasteczka) – można nie tylko rozwiązać ważny problem, ale przede wszystkim pobyć z sobą, lepiej się poznać i zrozumieć. Kiedy więc padało hasło: fika, zgodnie zmierzaliśmy w stronę "baroccafe"...