piątek, 15 października 2010

Moje pierwsze spotkanie z Kościołem Pokoju

Kilka lat temu (to już minęły 4 lata?) na spotkanie Studenckiego Koła Epigraficznego Uniwersytetu Zielonogórskiego wbiegła rozemocjonowana Ania B. (obecnie poważny pracownik Archiwum Państwowego w Zielonej Górze) i opowiedziała o spotkaniu z "panią Pastorową" na cmentarzu Kościoła Pokoju w Świdnicy i propozycji podjęcia tam prac inwentaryzacyjnych. Byliśmy już po trzech obozach naukowych i zastanawialiśmy się akurat w gronie studentów nad celem kolejnej wyprawy. Anna opowiedziała nam o setkach płyt nagrobnych, a to zabrzmiało jak wyzwanie. Nawiązaliśmy kontakt listowny z panią Bożeną Pytel, potem była wizyta obojga "pastorostwa" w Zielonej Górze i decyzja zapadła. Upłynął kolejny rok akademicki... i przyjechaliśmy do Świdnicy. Pamiętam piękne słońce, błękitne niebo i bryłę kościoła wyłaniającą się wśród zieleni. Przez ułamek sekundy miałem wrażenie zatrzymania się czasu. Pomyślałem, że miejsce ma wyjątkowy klimat i to pierwsze wrażenie, patrząc z perspektywy tych kilku lat, było prawdziwe. Jechałem pełen obaw nie tyle o sam przebieg prac, co o ludzi których spotkamy, bo nie ukrywam, że dla mnie podstawą pracy zespołowej jest dobra atmosfera., która przekłada się nie tylko na sam przebieg prac, ale także na jej jakość. Na miejscu spotkaliśmy ludzi doskonale zorganizowanych, życzliwych, ale także uśmiechniętych i ( co cenię sobie najbardziej) mających dystans do samych siebie. I mam tutaj na myśli zarówno wszystkich pracujących na terenie Kościoła Pokoju, jak i tych mieszkańców miasta, którzy przychodzili zobaczyć co tam właściwie robimy, zadawali pytania i dzielili się spostrzeżeniami czy wspomnieniami. Może miałem szczęście, ale z tego pierwszego pobytu pamiętam samych sympatycznych ludzi. To chyba jednak klimat tego miejsca. A to co tam znaleźliśmy...to już temat na osobną i długą historię.
Przy okazji swoich refleksji chciałbym także "załatwić prywatę", która leży mi na sumieniu. Podczas tamtego pobytu, spotkałem szalenie miłego starszego pana, który wraz z synem pokazał mi kościół w Piotrowicach i od którego otrzymałem wspaniałe rysunki. Awaria laptopa wkrótce po powrocie spowodowała, że utraciłem jego adres, a mam dla niego obiecane wyniki badań. Gdyby przez przypadek przeczytał ten blog, bardzo proszę o kontakt.