środa, 27 października 2010

W mieście Picassa i Banderasa

Ilekroć podrozuje samolotem zawsze zachwyca mnie tempo pokonywania przestrzeni w czasie... Tak bylo rowniez i tym razem. Miniony poniedzialek spedzilam w pracy, chcac nadrobic kilkudniowa nieobecnosc. Na spakowanie kilku rzeczy do ubrania zostalo mi wiec kilka chwil przed odjazdem na lotnisko. Potem trzy godziny w powietrzu. Kiedy wysiadlam z samolotu poczulam sie glupio w grubych, jesiennych ciuchach. Cieply powiew wiatru dal sygnal, ze pomimo ostatnich dni pazdziernika, nalezy zrzucic welniany sweter i gruba kurtke. Nastepnego dnia plaza (pelne slonce i naprawde cieply piasek!), a potem do poznej nocy smakowanie hiszpanskich ulic... Beztroska. Chwile zapomnienia.
Niezwykle szykowne hiszpanki (czesto trzy pokolenia kobiet razem), zaaferowane rozmowami spaceruja ulicami miasta. Duzo kobiet ubiera na gole nogi! wysokie, siegajace ponad kolana, kozaki. O godzinie 19-tej, kiedy w Swidnicy zapada zmrok, tutaj, w blasku slonca, siada sie w letnich ogrodkach. Jest to czas na smakowanie lokalnych smakolykow. Posrod rozmowy (czesto zdominowanej tematem aktualnych rozgrywek pilkarskich) pogryza sie tapas i popija slodkie i geste tutejsze wino Malaga.
Ciagle czekam na moj deser - wizyte w muzeum Picassa.