Dzisiejszy dzień zaplanowałam inaczej. A było tak: w biurze czekał na mnie policjant. Pojechałam z nim do skupu złomu żeby zidentyfikować metalowe ogrodzenia nagrobków skradzione poprzedniej nocy z cmentarza przy Kościele Pokoju. Kiedy zobaczyłam kawałki przęseł oplecione zielonym bluszczem wkurzyłam się na bezradność wobec takich czynów. Na bezsilność swoją i policji. Wycena powstałej szkody. Znowu bezradność. Jak wytłumaczyć, że te zabytkowe kute balustrady mają wartość, bo razem z kościołem i cmentarzem są elementem niepowtarzalnej przestrzeni? Jak przekonać, że wspólnie musimy uratować otoczenie, które na skutek takiej bezmyślnej dewastacji i kradzieży ginie na naszych oczach? Składanie zawiadomienia o kradzieży. Siedziałam w jednym z pokoi opowiadając co wiem na temat całego zajścia. W drugim pokoju byli przesłuchiwani przyłapani na kradzieży dwaj mężczyźni. Szef-policjant zarządził wizję lokalną. Chodziłam po ogołoconym z wszelkich metalowych ozdób cmentarzu. I on, uśmiechnięty, wyluzowany, młody, oskarżony. Machając zakutymi w kajdanki rękoma bezwstydnie wskazywał kolejne miejsca. O tutaj wyrwaliśmy spory kawał. I tutaj także. A ten jeszcze został, bo nie daliśmy mu rady. A ten z kolei był za lekki, nie opłacało się. Ale i tak poprzedniej nocy wywieźli stąd prawie pół tony metalu…